Co to są Szmulki? Nie co to, ale gdzie

Szmulki to taka nieoficjalna nazwa obszaru Pragi zawarta miedzy torami kolejowymi Dworca Wschodniego, Dworca Wileńskiego a ulicą Targową. Wewnętrzną oś tego obszaru wytyczają ulice Ząbkowska, Kawęczyńska i odcinek ulicy Radzymińskiej od zbiegu tamtych ulic aż do samego wału.

Co to jest wał? To nasyp torów kolejowych idących od Dworca Wschodniego w kierunku Gdańska. Ten wał to jeszcze rozwidlał się tworząc swoisty „trójkąt bermudzki” na styku Szmulek, Targówka i Grochowa. Tam to nawet przez kilka lat milicjanta nikt nie widział. Pewnie dlatego tak dobrze w czasach szkoły podstawowej tam nam wychodziły różne zabawy a zwłaszcza eksperymenty oparte na mniej lub bardziej skomplikowanych mieszaniach chemicznych. Ot taki poligon doświadczalny akuratny dla „małego chemika” czy raczej pirotechnika.

Wzdłuż wału, od wiaduktu co kończył „naszą” Radzymińską szła w kierunku Kawęczyńskiej a następnie w kierunku Dworca Wschodniego jedyna chyba w swoim rodzaju ulica w Warszawie, ulica nomen omen Boruty. To była taka ulica jak i jej patron – sam diabeł tam wieczorami mówił dobranoc a przejechać to tam można było tylko w dzień i to tylko rowerem bo to była tak naprawdę tylko ścieżka. Może i niektóre kawałki bruku między końcem Kawęczyńskiej a torami Dworca Wschodniego to były kawałki tej ulicy ale w tamtych czasach czyli w końcu lat pięćdziesiątych to nawet na mapie było z tą ulicą inaczej niż w rzeczywistości.

Jedynym mieszkańcem tej ulicy w tamtych czasach to był żebrak który żył w baraczku jakieś sto, dwieście metrów od pętli na Radzymińskiej. Dziś to pewnie będzie za tym miejscem gdzie „Szewczyk” ma swój warsztat. Jak ten żebrak umarł to się okazało, że był jednym z najbogatszych wtedy w okolicy. W materacu było tyle pieniędzy, że samochód mógł sobie kupić.

To nie tak dużo! Dużo, bardzo dużo – wtedy samochód to kosztował około 200-300 pensji i jeszcze nie można było tak łatwo kupić.

Za wały nie chodziło się samemu, bo to i po co i niebezpiecznie było. Przecież tam tacy sami jak my przychodzili i z Targówka i z Grochowa i oni ten teren też uważali za swój plac zabaw. Czy dochodziło do bójek? Nie, raczej staraliśmy się utrzymywać „odpowiednią” odległość tak aby sobie nawzajem nie przeszkadzać. Utrzymywaniu odległości bardzo ułatwiały te nasze eksperymenty pirotechniczne czyli petardy domowej konstrukcji i rakiety robione z gilz od dubeltówek.

Doskonałą obudową do rakiet okazały się gilzy dwunastek i szesnastek wciskane w siebie. Wystarczyło z jednej z nich wybić spłonkę i już dysza rakiety była gotowa. Mieszanina saletry potasowej, tej do peklowania mięsa i cukru pudru co był dla posypywania pączków przeznaczony, dawała całkiem wydajne paliwo rakietowe. Po te gilzy to myśmy jeździli aż na drugi koniec Warszawy, na Marymont, na strzelnicę myśliwską. Była to kilkugodzinna wyprawa.
Dobrze zrobione rakiety to i dwieście metrów a nawet trzysta przeleciały. W górę? Jak leciała w górę to było trudno określić jak wysoko ale zdarzało się, że rakieta po starcie wybierała lot poziomy i wtedy można było określić zasięg dość dokładnie.

Wypadków przy tym nie było? Nie, groźnych nie, czasami zdarzały się „śmieszne” - ostrożni widać byliśmy. Nawet lonty sami robiliśmy z moczonych w roztworze saletry sznurowadeł. Małe, krótkie lonty można było kupić w sklepie z zabawkami na Ząbkowskiej naprzeciwko sklepu z rurkami z bitą śmietaną. Były sprzedawane jako „pociski” do takich małych armatek – zabawek. Tam też kupowaliśmy kapiszony do własnej konstrukcji zapalników.

Czy dziś, tam młodzież bawi się podobnie? Nie sądzę. Chyba po nas już nikt tylu i takich pomysłów nie realizował tam za wałami i nie tylko. Inni byliśmy? Pewnie i my inni byliśmy i czasy inne. Lepsze? Ani lepsze ani gorsze – po prostu inne. To było zaledwie kilkanaście lat po wojnie. Jak kręcili na Łomżyńskiej kolejny odcinek Klosa to dziwne rzeczy się działy. Ponoć nie było chętnych do grania Niemców a jak w czasie przerwy w kręceniu filmu jeden „gestapowiec” zadzwonił do drzwi do mieszkania bo chciał wody to kobieta która mu otworzyła zemdlała. Dla niej ta wojna którą oglądaliśmy tylko na filmach widać jeszcze nie całkiem się zakończyła.

Nam szykowano inne wojny i podboje – bohaterem miał być Lumumba którego zabili zanim sam zaczął na dobre zabijać a o naszym rotmistrzu Pileckim to dopiero trzydzieści lat później mieliśmy się prawdy dowiedzieć gdy o Lumumbie nikt już nie pamięta.

SJS
2015-04-13 13:36 18215

Komentarze

~tomasz

to jest tak napisane jak by sam Tomasz to przeżył. Trochę lat mu brakuje

~tomasz

od kiedy szmulki są od targowej ,to może bazar Różyckiego jest na szmulkach hahahahaha

~ Lutkowe gołębie!

Szkoda,że nikt nie wspomni sławetną rodzinę Adamskich (Lutek,Tadek,Karol, Grzesiek, Wiesiek, Marek,Lali czy Basia) z Łomżyńskiej. Dzięki śp.Lutkowi,który miał niezwykły talent do robienia kasy.Z powodzeniem można stworzyć film na tej historii.Byłby to hicior nie gorszy od ,,Domu z papieru,,

~bobek63

Szmulki,kocham tą dzielnicę.To miejsce gdzie się wychowałem i które nauczyło mnie szacunku do innych ludzi.Szmulki Rulez!!!

~dotisz

Cudne. A Szmulki czyli Szmulowizna nawę wywodzą od imienia właściciela Szmula Samuela Jakubowicza Sonnenberga.

~powoly

klawe, choć na bakier z interpunkcją, pozdrowienia! (: